Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chcąc odgadnąć, jak prędko będzie chodziła.
Jednakże niepokoiło ją coś jeszcze niezrozumiałego w dziecku. Kilka razy zauważyła, jak Joanna bladła a wzrok jej stawał się ponury i podejrzliwy. Dlaczego mieniła się tak nagle i traciła wesołość. Czy bolało ją co, czy ukrywała przed nią cierpienie jakie?
— Powiedz mi, najdroższa, co ci?... Tylko co śmiałaś się a teraz posmutniałaś. Odpowiedz mi, czy boli cię co? Ale Joanna gwałtownie odwracała głowę i chowała twarz w poduszki.
Nic mi nie jest — mówiła krótko — Proszę cię, zostaw mnie.
Zły humor trwał czasem całe poobiedzia. Z oczami utkwionemi w ścianę zapadała w głęboki smutek, którego matka pojąć nie mogła Doktór nie wiedział co myśleć o tem; paroksyzmy te pojawiały się zawsze w czasie jego bytności; przypisywał je zdenerwowaniu chorej. Zalecał szczególnie, by się jej nie sprzeciwiano.
Jednego popołudnia Joanna spała. Henryk, który znalazł ją bardzo dobrze, dłużej niż zwykle zabawił, rozmawiając z Heleną która wróciła do dawnego swego miejsca przy oknie i do pracy z igiełką. Od owej strasznej nocy, w której wyznała mu swą miłość, oboje żyli spokojnie w tem słodkiem uczuciu pewności, że się kochają i nie troszczyli się o jutro i zapominali o świecie. Przy łóżku Joanny, w pokoju tym, gdzie dziecko konało, niewinność broniła ich przeciw zmysłom. Czysty oddech Joanny uspokajał ich. Ale w miarę jak chora sił nabierała, ich miłość stawała się także coraz silniejsza; krew zaczynała w niej krążyć; drżeli jedno obok drugiego, używali chwili obecnej, nie chcąc myśleć o tem, co będzie, kiedy Joanna wstanie i miłość ich wolna i zdrowa powstanie także.
W chwilach takich wystarczało im słów kilka wyrzeczonych od czasu do czasu po cichu, ażeby nie obudzić małej. Słowa to były pospolite, a jednak wzruszyły ich