Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

olbrzymie rzeczy, na które niema nigdy nabywców! Jakież ładne te nóżki dziewczynki, zachwycający brzuch kobiety, zwłaszcza przejmował go uniesieniem. Ale to nie było na sprzedaż i wybrał już niebawem maleńki szkic wiejski z okolic Plassans, gwałtowny a delikatny, którego udawał że nie dostrzega zupełnie.
Nakoniec zbliżył się i rzekł od niechcenia.
— Co to jest? A tak, jedna z tych robót pańskich z Południa.... To za surowe jakieś, mam jeszcze dotąd te dwa, które od pana kupiłem.
I ciągnął dalej w nieskończonych frazesach.
— Może nie zechcesz mi pan wierzyć, panie Lantier, na to niema pokupu zupełnie, zupełnie. Mam tego pełne mieszkanie. Niema sposobu prowadzić dalej handlu, słowo honoru, trzeba będzie zlikwidować wszystko i skończę pewnie w szpitalu... Nieprawdaż, że mnie pan znasz, serce mam większe niż kieszeń, chodzi mi tylko o zobowiązanie sobie utalentowanej młodzieży takiej jak pan, o czynienie jej dobrze. O! bo co do tego, to pan masz talent, ja im to wszystkim kładę wciąż w uszy. Ale co pan chcesz, oni się na tem nie poznają, a! nie, nie poznają!
Udawał wzruszenie; potem z nagłym porywem człowieka, co popełnia szaleństwo:
— Nareszcie nie odejdę przecież ztąd z niczem... Co pan żądasz za ten szkic?
Klaudyusz podrażniony, malował drżąc ner-