Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Osądził go beżeny jednym frazesem w którym była ironia i czułość zarazem.
— A to mi machina!
A ponieważ nikt jeszcze nie pisnął ani słowa, przeszedł się drobnemi krokami po pracowni spokojnie, rozglądając się po ścianach.
Ojciec Malgras, pod grubym pokładem swego tłuszczu, był bardzo sprytnym człowiekiem, który miał wyrobiony gust i węch dobrego malarstwa, nigdy nie zabłąkał się on do miernych bazgraczy, szedł wprost wiedziony instynktem do rzeczywistych artystów, którym przeczono tego prawa jeszcze, których wielką przyszłość przewąchiwał zdaleka czerwony nos jego pijacki. Przytem, targował się okrutnie i miewał podstępy dzikich, kiedy chodziło o wyrwanie za małą cenę płótna, na które się złakomił. Zresztą zadawalniał się dość uczciwym procentem dwudziestu od sta, trzydziestu co najwięcej, główny interes położywszy w szybkim obracaniu kapitalikiem, nie kupując nigdy rano tak, by nie wiedział któremu ze swych amatorów sprzeda ten obrazek wieczorem. Obok tego kłamał znakomicie.
Stanąwszy około drzwi przed studyami robionemi z modeli w pracowni Boutina, przyglądał im się przez kilka minut w milczeniu znawcy, z błyszczącemi rozkoszą oczyma, które przysłaniał ciężkiemi powiekami. Co za talent, co za poczucie życia u tego wielkiego waryata, co marnował czas na