Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przecież mógłby pomieścić swoją rozległą ambicyę.
— A! widzieć wszystko i wszystko odmalować! — podjął Klaudyusz, po długiej przerwie. Mieć całe mile muru do pokrycia, ozdabiać dworce, hale, ratusze, wszystko, co budować będą, kiedy architekci nie będą kretynami! I nie potrzeba będzie wówczas nic prócz muszkułów i porządnej jasnej słowy, bo to pewna, że nie zabraknie tematów... Coż? życie, takie, jakiem przesuwa się w pośród ulic, życie ubogich i bogatych, na targach, na wyścigach, na bulwarach; w głębi ludnych uliczek, wszystkie rzemiosła w ruchu, wszystkie namiętności postawione na jasnem dnia świetle, wieśniacy, zwierzęta i wsie!... Zobaczą, zobaczą, czy ze mnie bydlę! Czuję jak mi mrowie przechodzi po rękach. Tak! całe życie nowoczesne! Traszki wysokie jak Panteon! Olbrzymi szereg płócien do zrobienia, takich, co to Louvre wysadzą w powietrze!
Ilekroć byli tylko razem, malarz i pisarz, dochodzili zazwyczaj do takiej egzaltacyi. Pobudzali się wzajemnie, szaleli za sławą — i był w nich taki polot młodości, taka namiętność pracy, że sami potem uśmiechali się na wspomnienie tych olbrzymich snów i rojeń dumy, odświeżeni, dzielniejsi i podtrzymywani niemi w gibkości i sile ducha.
Klaudyusz, który teraz cofał się aż do ściany, stanął przy niej oparty, zagłębiając się w przy-