Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/529

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teryę sukien, przemierzając łokcie koronek, obejmując wszystko, od obcasa bucika, aż do piorą na kapeluszu. Był to jakby salon neutralny, panie siedzące wysunęły nieco krzesła, usadowiły się tak, jak Tuilerach, sądząc te, które przechodziły. Dwie przyjaciółki przyśpieszały kroku, śmiejąc się wesoło. Inna, samotna, szła i powracała milcząca z ponurem spojrzeniem. Inne znowu, które się zbłąkały, odnajdywały się i witały okrzykami. A ruchoma i ciemna masa mężczyzn stawała, znów szła dalej, zatrzymywała się przy jakimś marmurze, przywoływała przed bronz jakiś. Wśród nielicznego mieszczaństwa, zabłąkanego tutaj, krążyły słynne imiona, wszystko, co Paryż liczył znakomitego, imiona rozgłośnej sławy. Nagle, z po za chmur ostatniej ulewy promień słońca zapalił szyby, zabłysnął na nich purpurą zachodu i spłynął w złotych kroplach na nieruchome powietrze; i wszystko rozgrzało się, śnieg posągów, delikatne trawniki, poprzecinane żółtym piaskiem alei, bogate toalety połyskujące żywym blaskiem atłasu i pereł, głosy nawet, których pomruk nerwowy pełen śmiechu wybuchnął teraz z całą swobodą. Ogrodnicy zajęci ustawianiem koszów, odkręcali kurki od wężów wodociągowych, polewali gazony, których ciepła wilgoć unosiła się parą w powietrze. Wróbel bardzo zuchwały, co zbiegł z żelaznych wiązań, mimo tłumu ludzi dziobał piasek przed bufetem, zjadając okruszyny chleba,