Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/528

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wiele innych jeszcze, szeregi ramion i bioder ustawionych wzdłuż alei, perspektywy białe przeświecające poprzez zieleń, głowy, piersi, nogi, ramiona, malejące w oddali. Na lewo gubiła się lima biustów, niezwykle komiczna amfilada nosów, ksiądz o nosie olbrzymim i śpiczastym, subretka o małym zadartym nosku, włoszka z piętnastego wieku o pięknym nosie klasycznym, marynarz o nosie prawdziwie fantastycznym, wszelkiego rodzaju nosy, nosy powag urzędowych, nos przemysłowy, nos orderowy, nieruchume bez końca.
Ale Klaudyusz patrzał, nic nie widząc. Dla mego były to tylko plamy szare w zielonawem świetle. Osłupienie jego wciąż trwało. Jednego tylko doznawał wrażenia, jedno wpadało mu w oczy: niezmierny przepych toalet, który źle osądził pośród tłoku sal, a który tu rozwijał się swobodnie jakby na zwirze oranżeryi jakiego zamku. Cała elegancya Paryża rozścielała się tutaj, kobiety, co przyszły po to, żeby się pokazać, suknie długo obmyślane, przeznaczone na to, by jutro opis ich był w dziennikach. Przyglądano się bardzo aktorce, idącej krokiem królewskim, wspartej na ramieniu jakiegoś pana który przybierał uprzejmą minę księcia małżonka. Kobiety z towarzystwa naśladowały zachowanie się kokotek, a wszystkie przyglądały się sobie tem powolnem spojrzeniem, którem to one umieją się rozbierać, taksując jedwabną ma-