Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W każdym razie nic jej nie pomoże ten spryt, myli się, jeżeli sądzi, że go już ma. Przybrał teraz z umysłu ton jeszcze bardziej szorstki i przemówił grubym głosem:
— Cóż? kładźmy się, to wyschniemy najlepiej.
Niepokój podniósł ją z miejsca. I ona także badała go wzrokiem, nie śmiejąc patrzeć wprost w twarz jego i ten chłopak chudy, o stawach węzłowatych, silnej głowie zakończonej brodą, zwiększał jej obawę; zdawał jej się postacią wyszłą z jakiejś bajki o rozbójnikach, z tym swoim kapeluszem z czarnego filcu i starym brunatnym paltotem, zzieleniałym od deszczów. Wyszeptała:
— Dziękuję, mnie dobrze, zasnę w ubraniu.
— Jakto; w ubraniu! w tem ubraniu, które ocieka!... Nie udawaj że głupiej, rozbieraj się natychmiast!
I popychał krzesła, usuwał parawan nawpół poobdzierany. Poza nim spostrzegła maleńką umywalkę i maleńkie łóżeczko żelazne, na którem odrzucił kołdrę.
— Nie, nie, panie, nie trudź się pan, przysięgam panu, że tu pozostanę.
Obruszył się już na seryo, wpadł w gniew począł gestykulować, uderzył w stół pięścią.
— Nakoniec, dasz że mi raz spokój! Skoro ci odstępuję mego łóżka, czy masz się czego skar-