Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły się też niewyraźne cienie sutan, wchodzących o zmroku do sklepu, przesiąkłego zapachem ziół i wyziewem kadzideł i znikały po za nim w głębi. W przybytku tym panowała dyskrecya klasztorna, namaszczenie zakrystyi przy sprzedaży kataterów; i dewotki wchodzące tam szeptały jak u konfesyonału, wsuwały klysopompy w głębiny swych torebek a potem wychodziły ze spuszczonemi oczyma. Na nieszczęście poczęły obiegać jakieś pogłoski o poronieniach: kalumnia, którą puścił w świat kupiec win z przeciwka — mówiły dobrze myślące dusze. Odkąd wdowiec ożenił się ponownie, skład ziół począł upadać. Banie szklanne w wystawie zdało się że pobladły, suszone zioła spadające od sufitu pokrywały się pyłem, właściciel sam kaszlał tak okropnie, że zdało się, iż w tym kaszlu wyzionie chyba duszę, zmarniały, wyschnięty. I jakkolwiek Matylda była wielce religijną, pobożna klientela opuszczała ją po trochu, uważając, że zbytnio się teraz afiszuje z młodzieżą kiedy Jabouille był już zmarnowany do szczętu.
Przez chwilę stała nieruchoma, przymrużając oczy. Rozeszła się woń silna, woń ziół, którą nasiąkłe były jej suknie i którą przynosiła zawsze w tłustych, nieuczesanych nigdy porządnie włosach: mdła słodycz ślazu, cierpkość bzowego kwiatu, gorycz rabarbarum, ale ponad wszystko płomień mięty pieprzowej, która była niemal