— Naprawdę — mruczał mistrz, jak gdyby mówił do siebie samego — skutki owych zastrzyknięć są, istotnie zdumiewające.
Potem podnosząc głos, dodał wesoło:
— Kochany przyjacielu, Ramondzie drogi, nie mogę ci dać wiele, ale przyjmij odemnie w darze moje rękopismy. Tak jest, kazałem Klotyldzie, by ci je wręczyła po mojej śmierci... Jeżeli się w nich rozpatrzysz, znajdziesz w nich to i owo, być może, godnem uwagi. A jeżeli dzięki nim z czasem wpadniesz na jaki dobry pomysł, ha! tem lepiej będzie dla wszystkich.
I tutaj, z tego wyszedłszy, streszczać zaczął swój testament naukowy. Mógł powiedzieć o sobie z sumieniem czystem, iż był rzetelnym, ale osamotnionym pionierem, poprzednikiem, szkicującym jeno zgrubsza teorye, macającym na oślep teorye, a nie zdobywającym powodzenia z przyczyny swej metody zbyt jeszcze pierwotnej. Przypomniał sobie ów zapał, jaki go ogarnął, gdy sądził, iż odkrył uniwersalne lekarstwo w owych zastrzykiwaniach substancyi nerwowej, potem swoje zawody, rozpacz, śmierć naglą Lafouasse’a, suchoty, mimo wszystko, zabijające Walentego szaleństwo, zwycięsko porywające z powrotem Sarteura i poprostu duszące go w swoich objęciach. Tak więc, musi umierać pełen wątpliwości, pozbawiony pewności siebie, tak potrzebnej lekarzowi, tak zakochany w życiu, że ostatecznie tylko w tem ostatniem widział źródło jedyne zdrowia i siły.
Nie chciał mimo to niepodzielnie zrywać z przyszłością i szczęśliwy był przeciwnie, że mógł zostawić w spadku swoją hypotezę sile młodej. Co dwadzieścia
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/493
Wygląd
Ta strona została przepisana.