całującym jej skórę, a ukrytym w głębokiej przed wszystkimi tajemnicy.
W mgnieniu oka przecież Klotylda włożyła go z powrotem i ukryła tak szczelnie, jak poprzednio.
Tu doktór zarumienił się na jej podobieństwo, gdyż doznał wielkiej, bardzo wielkiej radości. To też ściskał ją teraz tem zapamiętałej.
— Ach! jaka ty jesteś niepospolita i jak ja cię kocham!
Wieczorem atoli wspomnienie o klejnotach sprzedanych pojawiło się ponownie i niepomiernie zaciężyło mu na sercu. Z bólem okrutnym patrzył na pieniądze, złożone w głębi biurka.
A dokuczało mu w sposób taki uczucie zbliżającego się ubóstwa, uczucie niemożności odegnania tego ubóstwa.
Jeszcze zaś większym frasunkiem, obawą poprostu napełniała go myśl o jego wieku podeszłym, o jego sześćdziesięciu latach, które go obezwładniały i nie pozwalały zapewnić życia młodej kobiecie. Owa myśl — to było przebudzenie, oraz powrót ku rzeczywistości, strach wzbudzającej, wśród snów złudnych o wiecznej miłości.
Nagle zaczął się uginać, a nawet wprost upadać pod naciskiem nędzy; nagle poczuł, iż jest bardzo starym: to wszystko go zmroziło; to wszystko napełniało go pewnego rodzaju wyrzutami, gniewem nawet rozpaczliwym przeciwko sobie samemu, jak gdyby odtąd dopuszczał się jakiegoś grzechu w swem życiu.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/409
Wygląd
Ta strona została przepisana.