Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy nad zbieraniem owych skrawków papieru, a raczej poszedł z nami do kościoła.
Pani Rougon widząc, iż Klotylda niemal już ustępuje, natychmiast zaczęła nakłaniać ją do czynu. Wzięła w tem udział i Martyna, posługując się całym wpływem, który istotnie wywierała na panienkę. Obie podszedłszy do niej, zaczęły pouczać głosem stłumionym, niby w spisku tajnym, jakim sposobem należałoby dokonać owego cudu dobroczynnego, dzięki któremu na cały dom spłynęłaby łaska boska.
Co to byłby za tryumf, jeżeliby zdołała pojednać doktora z Panem Bogiem! Jakaż to byłaby następnie rozkosz żyć wspólnie pod jednym dachem, gdyby łączyła ich jedna wiara, tak wzniosła i tak święta!
— Cóż więc ostatecznie powinnam uczynić? — spytała się Klotylda, przekonana i podbita.
W tej właśnie chwili jednak, wśród tego milczenia rozległ się głośniejszy odgłos tłuczka, rytmicznie poruszanego ręką doktora. Felicyta, już upojona zwycięztwem, miała się odezwać, obróciła szybko głowę, wstrząsnął nią bowiem dreszcz trwogi. Przez chwilę patrzyła na drzwi sąsiedniego pokoju, poczem półgłosem spytała:
— Czy wiesz, gdzie leży klucz od szafy?
Klotylda zrazu milczała i tylko wymknął się jej gest, wyrażający zgrozę oburzenia na myśl o podobnej zdradzie względem mistrza.
— Ach, jakież z ciebie dziecko! Przysięgam ci, że nie wezmę ani kawałeczka, nie ruszę nawet ani jednego dokumentu... Ponieważ atoli — nieprawdaż? — jesteśmy same, Pascal zaś nigdy nie wychodzi ze swego pokoju