Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I w Plassans również owe podarunki tworzyły przedmiot nieskończonych plotek.
Wszystko, co się działo w Soulejadzie, ten płomień miłości tak niezwyczajny i tak gorący, wyszło zwolna na jaw i przedostało się za mury, nawet trudno wiedzieć, jakim sposobem, może tą silą rozprężliwości dziwnej, jaką się odznacza ciekawość małych miasteczek, zawsze będąca łakomą żeru.
Służąca, z wszelką pewnością milczała jak zaklęta; być może atoli, że już jej mina sama wystarczyła! To też rozmaite słowa latały na wszystkie strony; zresztą bezwątpienia musiano szpiegować kochanków z góry z wierzchołku murów, A gdy jeszcze nastapiło owo zakupywanie podarunków, było ono niejako potwierdzeniem i obciążeniem wszystkiego jeszcze większą winą. Gdy doktór, rankiem wczesnym, przebiegał ulice, wstępując do jubilerów i do składów z bielizną i do modystek, zewsząd z okien wystrzeliwały ciekawe spojrzenia; na wszystkie strony roznoszono wieść o jego zakupach; całe miasto musiało o nich wiedzieć; a wieczorem już nie było nikogo, ktoby nie mógłby powiedzieć, iż tego dnia dał on jej jeszcze jeden kapelusz fularowy, koszule, ubrane koronkami i bransoletkę, zdobną w szafiry.
Wszystko to wyrastało na niebywały skandal; ów stryj, który zgwałcił i uwiódł własną synowicę; ów stryj, popełniający szaleństwa, godne młodzieniaszków, dla swej synowicy, mającej na pierwszy rzut oka, powierzchowność Madonny nieskalanej.
To też zaczęły krążyć niebywałe opowieści i historyjki nadzwyczajne; doszło już do tego, że pokazywano sobie Soulejadę z daleka palcami.