Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać z owej grupy symbolicznej. We wszystkiem bowiem dopatrywali jakiegoś wspolnictwa czułego swoich czynów, w przedmiotach nawet najdrobniejszych, w tych wszystkich antykach, dla nich drogich, w otoczeniu których jeszcze przed nimi musiały się już kochać nawzajem inne jakieś istoty, a które teraz znowu patrzą, na nią w tej oto wiosny godzinie.
Pewnego wieczora doznała dziwnego wrażenia. Oto widziała w owem lustrze stojącem — a że widziała, byłaby przysięgła — jakąś damę bardzo piękną, która się rozbierała, a wcale do niej nie była podobną. Potem więc, jakby ogarnięta potrzebą ponowną ułudy i marzenia na jawie, zaczęła zupełnie głośno śnić o tem, że i ona również w sposób podobny z czasem, za jakieś lat sto, albo i więcej ukaże się w owem lustrze albo może innem w owym pokoju stojącem tej lub owej kobiecie kochającej, która o zmroku wieczornym będzie się rozbierała, oczekując niecierpliwie na noc szczęśliwa.
Pascal znowu, zachwycony i roznamiętniony równocześnie, uwielbiał ową sypialnię, gdzie ją odnajdywał całą, wszędzie, nawet w powietrzu, którem tutaj oddychał, a oddychając, żył lepiej, rozkoszniej, pełniej, aniżeli dotychczas. To też już przestał mieszkać w swoim pokoju; ten ostatni wydawał się mu teraz ciemnym, czarnym, chłodnym, niemal lodowatym. Uciekał więc z niego szybko, niby z piwnicy, zawsze za każdym razem, ile razy musiał tam wejść na chwilę.
Prócz sypialni Klotyldy lubili jeszcze bardzo przesiadywać, oboje, rzecz prosta, razem w wielkiej sali, w owej pracowni, którą przepełniały ich nawyknienia