Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wu opadała; powieki zaś doktór tylko silnie zaciskał, aby powstrzymywać napływające strumienie łez.
Tego samego wieczora już koło godziny dziesiątej, Klotylda zbiegła jeszcze raz na dół, aby wydać jakieś polecenie Martynie. Pascal tedy skorzystał z tej okoliczności i rzucił na łóżko synowicy owo pudełko, które zawierało te koronki przepiękne.
Niebawem Klotylda z powrotem weszła na górę i pożegnawszy doktora, według zwyczaju, serdecznem „dobranoc“, poszła do swej sypialni. Upłynęło od tej chwili już dwadzieścia minut, albo może i więcej. Pascal również wszedł do swego pokoju i rozebrawszy się, pozostał tylko w spodniem odzieniu. Drzwi zamknął, wtem w sali rozległy się wybuchy radości szalonej, zbliżały się, aż wreszcie tuż pod jego drzwiami słychać było śmiech rozkoszny, uradowany, nieustający. We drzwi stukała mała piąstka, a głosik świeży nawoływał na niego z akompaniamentem śmiechu.
— Przyjdź no, mistrzu!.. przyjdź tutaj do mnie, tylko prędko i zobacz no!..
Pascal otworzył, gdyż nie mógł się oprzeć temu wołaniu, tej młodości, tym objawom uciechy szalonej.
— Och!.. chodź!.. chodź!.. popatrz tylko, co to jakiś ptaszek figlarny rzucił na moje łóżko!..
Wówczas poszedł za nią, bo nie umiał oprzeć się jej prośbie. Tu zapaliła Klotylda dwa świeczniki; wówczas cały ten pokój, niby uśmiechnięty, z obiciem o barwie delikatnej róż więdnących, wydał mu się nie jako kapliczką; na łóżku zaś znowu niby jaka szata święta, wystawiona ku uwielbieniu pielgrzymów pobożnych,