Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się nie zmartwi niczem, chociażby tylko przez pamięć o tem, że zmartwienie zdrowiu zaszkodzić może!..
I wychodząc z tego punktu, rozpoczął szeroki ironiczny penegiryk samolubstwa. Być na świecie samemu, nie mieć ani przyjaciela, ani żony, ani dziecka własnego.. cóż to za szczęście!. Ten skąpiec nieużyty, który przez lat czterdzieści nic więcej nie robił, tylko karał dzieci, i który usunął się od wszystkiego, bez nikogo, bez psa nawet, tylko z ogrodnikiem głuchoniemym, starszym od siebie... czyż on nie przedstawia w swojej osobie największej sumy szczęścia możliwego na ziemi?.. Żadnego ciężaru, żadnego obowiązku, żadnej troski o nic, tylko o swoje zdrowie najdroższe!.... Ten jest mędrcem!... i ten żyć będzie sto lat!...
— Ach!.. ten strach życia!.. stanowczo przyznaję, że niema lepszego tchórzostwa nad to!.. I powiedzieć tu, że ja czasem żałuję, że nie mam dziecka własnego!.. Czyż człowiek ma prawo dawać życie nędzarzom!?.. Trzeba zabijać dziedzictwo złego, zabijać życie!.. Jedyny uczciwy człowiek, jakiego znam!.. patrz!.. to ten podły tchórz stary!..
Pan Bellombre spokojnie pod słońcem marcowem oglądał dalej swoje grusze i jabłonie. Nie pozwalał on sobie ani jednego ruchu zbyt żywego, oszczędzał czerstwej starości. Gdy właśnie spostrzegł jakiś kamyk na środku alei, odtrącił go delikatnie końcem laski a potem przeszedł bez pośpiechu.
— Przypatrz mu się!.. przypatrz!.. Jak on dobrze zakonserwowany!.. jaki piękny!.. jaki wymuskany!.. jaki uśmiechnięty!.. jakby w jego osobie wszystkie