Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że!.. Zabija siebie samego, nie chcąc się nawrócić. Nieprawdaż, panienko, trzeba go do tego zmusić?
Klotylda zdziwiła się, słysząc ją tak długo bez przerwy mówiącą. Nie zaraz więc odezwała się z poważnym wyrazem twarzy.
— Bezwątpienia, Martyno, zgadzam się na to. Zmusimy go.
I milczenie ponownie zapadło, wtem przerwał je odgłos dzwonka, przybitego na dole do drzwi wejściowych. Umocowano go tam, by wiedzieć za każdym razem o przybywaniu jakiegoś gościa do tego wielkiego domu, który zamieszkiwały jedynie trzy osoby.
Służąca była zdziwioną i wybąkała półgłosem:
— Kto też to może się włóczyć na taki upał?
Wstała, otworzyła drzwi, przechyliła się po przez balustradę schodów, a wracając, oznajmiła:
— Pani Felicyta.
Stara pani Rougon żywym krokiem weszła do salonu. Mimo lat ośmdziesięciu wbiegła po schodach z zręcznością panienki, gdyż zawsze była jeszcze owym konikiem polnym z lat dawnych, śniada, chuda i koścista. Bardzo strojna; teraz, ubrana w czarną suknię jedwabną, śmiało z tyłu uchodzić mogła dzięki gibkości swej kibici za jakąś zakochaną, za jakąś wietrznicę ambitną, lecącą na schadzkę. Oczy jej, osadzone w obliczu wyschłem, zachowały dawny ogień; a kiedy zachodziła potrzeba, umiała jeszcze pani Felicyta pięknie się uśmiechnąć.
— Jakto, to ty, babko! — zawołała Klotylda, podążając na jej spotkanie. — Przecież można się usmarzyć żywcem w tem strasznem słońcu.