się słowem. Jego jednak ten opór do tem większego doprowadził gniewu. W uniesieniu stracił miarę wszelką. Wyrazy mu się na ustach plątały, gestem ją wypędzał z pokoju.
— Idź precz!.. idź precz!.. Nie chcę, abyś zostawała przy mnie!.. nie chcę, żeby wrogi moje mnie otaczali!.. nie chcę, żeby ktokolwiek był przy mnie i mnie do szaleństwa doprowadzał!..
Podniosła się, bardzo blada i wyprostowana odeszła, nie obejrzawszy się nawet, unosząc ze sobą robótkę swoją.
Przez następny miesiąc Pascal próbował szukać ucieczki w zawziętej a bezustannej pracy. Dniami całemi pozostawał sam jeden w sali, a nawet noce tu spędzał, wertując stare dokumenty, celem ostatecznego skrystalizowania swych prac o dziedziczności. Możnaby sądzić, że go ogarnęła jakaś wściekła żądza przekonania się o słuszności nadziei swoich, zmuszenia wiedzy do tego, aby mu dała pewność, że ludzkość może się odrodzić, zdrowsza i potężniejsza. Przestał wychodzić z domu, zaniedbał chorych swoich i żył w papierach tylko bez powietrza, bez ruchu. I po miesiącu takiego przepracowania, które go wyczerpywało, nie kojąc jego cierpień domowych, wpadł w takie wycieńczenie nerwowe, że choroba, od pewnego czasu w zarodku będąca, objawiła się z niepokojącą gwałtownością.
Teraz Pascal, wstając rano, czuł się odrazu bardziej znużonym, bardziej ciężkim i słabym, niż dnia poprzedniego, gdy się kładł do łóżka. Było to ciągłe jakieś i stałe rozprzężenie całej jego istoty: nogi się pod nim
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/202
Wygląd
Ta strona została przepisana.