Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie ruszając się od owej książki, mruknął tylko głosem głuchym:
— Chory?.. a cóż to ciebie obchodzi?.. Nie potrzebuję niczyjej pomocy...
Z całą łagodnością odezwała się znowu:
— Jeśli masz jakie zmartwienie... gdybyś mi je mógł powierzyć, toby ci ulgę przyniosło... Wczoraj wróciłeś taki smutny!.. Nie trzeba poddawać się tak wrażeniom... Spędziłam noc bardzo niespokojna, trzy razy przychodziłam pod drzwi twoje, trapiona tą myślą, że ty cierpisz może...
Chociaż tak łagodnie i słodko mówiła, słowa te były jakby uderzeniem bicza dla niego. W tym chorobliwym nastroju nerwowym uniósł się nagle wściekłym gniewem, odrzucił książkę i cały drżący zerwał się na nogi.
— Więc mnie szpiegujesz!.. Nie mogę nawet ukryć się we własnym pokoju, żebyś uszów do muru nie przytykała i nie podsłuchiwała mnie!.. Tak!.. słuchacie nawet bicia mego serca!.. czatujecie na śmierć moją, aby tu wszystko zniszczyć i spalić...
I głos jego się podnosił, a całe to cierpienie niesłuszne wydzierało się z niego w skargach i prośbach.
— Zabraniam ci się mną zajmować... Nie masz mi nic innego do powiedzenia?.. Namyśliłaś się?.. Czy możesz już położyć lojalnie rękę swoją na mojej i zapewnić mnie, że jesteśmy w zgodzie?..
Ale ona nie odpowiadała, tylko dalej patrzyła na niego jasnemi oczyma, w których szczerze widać było, że chce jeszcze pozostać panią siebie i nie wiązać