Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

owe przechadzki ranne naokoło Soulejady, które tak lubiła, owo zbieganie z górnych tarasów na dolne, porośnięte oliwkami i drzewami migdałowemi, owo odwiedzanie sośniny, pełnej woni żywicznej, owo długie przebywanie pod gołem, rozpalonem niebem wśród skwarnych promieni słońca; nic jej się nie chciało robić, wolała raczej pozostać u siebie przy okiennicach zamkniętych, siedząc tak nieruchomie i cicho, że żaden szmer nie dobywał się z głębi jej pokoju. Potem popołudniu, w sali objawiała jedynie rozlazłe próżniactwo, bezczynność zupełną, zmęczenie i niechęć do wszystkiego, co ją poprzednio zajmowało. Nawet na jednem krześle długo nie umiała wysiedzieć.
Pascal musiał się wyrzec wszelkiej pomocy z jej strony. Notatka, którą dał jej do przepisania, leżała przez trzy dni, na pulpicie, nawet nie ruszona. Nic odtąd nie porządkowała, a nawet nie schyliłaby się, gdyby było trzeba podnieść rękopis z ziemi. Nadewszystko zaniedbała pracę około pasteli, około owych rysunków nader dokładnych tego lub owego kwiatu, które miały następnie posłużyć za ryciny do dzieła, o sztucznem zapładnianiu. Wielkie czerwone malwy o bardzo niezwyczajnem zabarwieniu, zwiędły w wazie, Klotylda zaś ani pomyślała o ich odtworzeniu. Raz znowu przez całe popołudnie męczyła się nad wymalowaniem niebywałego rysunku, jakichś wyśnionych kwiatów, rośliny nadzwyczajnej, wybujałej w słońcu cudów, pęk wytryskujących promieni złotych w kształcie kłosów, otoczonych szerokiemi koronami purpurowemi, podobnemi do serc otwartych, skąd wyskakiwały, opierając się na słupkach, po-