Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Istotnie nie można było zobowiązywać się z góry. Felicyta wprawdzie, wiecznie gorączkująca się, usiłowała ją nakłonić do wyjazdu; doktór jednak teraz pospieszył dodać, że Klotylda postąpiła nader roztropnie. Martyna przyniosła krem, jawnie okazując radość niepomierną: zabrać panienkę! patrzcie państwo! także dobry projekt, aby pan pozostawszy sam, umarł ze zmartwienia!
Ten wypadek opóźnił zresztą przebieg całego obiadu.
Jeszcze siedziano przy deserze, gdy wybiło wpół do dziewiątej. Wówczas Maksym zaczął się niepokoić, dreptać z niecierpliwości i chciał już wyjść z domu. Na dworcu kolei, dokąd wszyscy go odprowadzili, jeszcze raz jeden uściskał siostrę.
— Pamiętaj! — Nie obawiaj się — oświadczyła Felicyta — już my tutaj będziemy jej przypominali daną obietnicę.
Doktór uśmiechnął się, i wszyscy troje, gdy pociąg ruszył zwolna w drogę, zaczęli powiewać chustkami.
Tego wieczora doktór Pascal i Klotylda, odprowadziwszy babkę aż do bramy jej domu, powrócili w zgodzie zupełnej do Soulejady, by tam przepędzić pospołu kilka rozkosznych godzin. Gorączka tygodni ubiegłych, głuche przeciwieństwo pojęć, które ich oddalało od siebie, zniknęły na pozór bez śladu. Nigdy jeszcze nie odczuwali słodyczy podobnej wspólnego, nierozdzielnego pożycia. Mieli wrażenie, jak gdyby odzyskali zdrowie po chorobie ciężkiej, jak gdyby odzyskali nadzieję, tudzież uciechę z życia. I przesiedzieli też jeszcze do nocy późnej pod jaworami, przysłuchując się kryształowemu szmerowi fontanny. Przesiedzieli w milczeniu, nie zamienili