Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powtarzam wam raz jeszcze, że Klotylda jest osobą rozsądną i przyjmie ową propozycyę, jeżeli tylko będzie to jej obowiązkiem.
Panienka, wzburzona cała, stawiła opór.
— Jak to, mistrzu, czy chcesz mię wydalić z domu?... Bez wątpienia, Maksym okazał dużo dobroci. Lecz, mój Boże! opuścić wszystko, tak opuścić wszystkich, którzy mię kochają, opuścić wszystko, co do tej pory kochałam!
I machnęła ręką jakimś ruchem szalonym, oznaczającym istoty i rzeczy, obejmującym całą Soulejadę.
— Zważaj atoli podjął znowu Pascal, wpatrując się w nią uporczywie, — jeżeli Maksym istotnie nie obszedłby się bez ciebie?
W tej chwili oczy jego napełniły się łzami; dreszcz niemal widoczny wstrząsnął jej ciałem, gdyż ona jedna Pojęła znaczenie słów doktora. I znowu mignęło przed jej oczyma widmo okrutne: Maksym, bez władzy w członkach, wożony w wózku przez służącego, zupełnie, jak ten sąsiad, którego napotykała. Lecz jej dawniejsze uczucia walczyły z tą czułością siostrzaną. Czyż cięży na niej jakikolwiek obowiązek wobec brata, który przez lat piętnaście ani razu się do niej nie zbliżał? Czyż jej obowiązek nie powinien zdążać tam, gdzie podążało serce?
Wreszcie więc odezwała się:
— Posłuchaj, Maksymie, pozwól mi się zastanowić! Zobaczę, tak zobaczę... Bądź przekonanym, iż czuję wdzięczność dla ciebie za twoje dobre serce. I, jeżeli z czasem istotnie potrzebowałbyś mojej obecności, wtedy bezwątpienia zgodzę się przyjechać!