Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z powrotem, gdy naraz wyszła z gęstwiny na łąkę, wprost naprzeciwko Rocreuse’y leżącą. Na widok wioski stanęła. Ma więc powrócić — sama jedna?...
Gdy tak stała chwilę — doleciał ją cichy szept:
— Franciszko!... Franciszko!...
Ujrzała Dominika, wychylającego głowę z blizkiego rowu.
Boże sprawiedliwy!.... Więc go znalazła!.... Nieba zatem chcą jego śmierci?!... Tłumiąc dobywający się jej na usta okrzyk, osunęła się w głąb rowu.
— Szukałaś mnie? — zapytał.
— Tak — bąknęła, czując szum w głowie, nie wiedząc dobrze, co mówi.
— Cóż się tam stało?
Spuściła oczy i wyjąkała:
— Nic... Byłam niespokojna... Chciałam was zobaczyć....
Wtenczas, uspokojony, wyznał jej, że nie chciał się oddalać z obawy o nich. Te łajdaki Prusacy gotowi mścić się nawet na kobietach i dzieciach. Wszystko więc weźmie pomyślny obrót:
— A za tydzień — zażartował — odprawimy wesele i koniec.
Wszakże dziwny wyraz jej twarzy przejął go powagą.
— Ale co tobie jest? Ty coś ukrywasz — wyrzekł wreszcie.