Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po co kłamiesz?!... Ona była przez całą noc zamkniętą w swoim pokoju, panie, kłamie więc, zapewniam pana.
— Nie! ja nie kłamię — ponowiła z ogniem młoda dziewczyna. — Zeszłam z pokoju oknem po drabinie i nakłoniłam Dominika, żeby uciekł. Tak było!... mówię najszczerszą prawdę!...
Starzec pobladł jak ściana. Wyczytał jej z oczu, że nie kłamała w rzeczy samej i przeraził się tą całą historyą. Ach! te dzieci!... te serca młode!... Jak one wszystko psują!...
Uniósł się teraz:
— Ona zwaryowała! Nie słuchajcie jej!... Baje wam głupstwa. Dalej, skończmy to raz!
Chciała się jeszcze sprzeciwiać, padła przed oficerem na kolana z załamanymi rękoma. Przypatrywał się całkiem zimno tej walce bolesnej.
— Mój Boże! — odezwał się w końcu. — Biorę twego ojca, ponieważ nie mam tamtego... Staraj się tamtego odnaleźć a ojciec będzie wolny...
Patrzyła na niego przez chwilę osłupiałemi oczyma, które jej wysadziło na wierzch okrucieństwo tej propozycyi.
— Ależ to straszne! — szepnęła. — Gdzież pan chce, bym poszła szukać Dominika?!... Ja nie wiem, gdzie on jest.
— Wybieraj zatem: on — albo ojciec.
— Och! mój Boże!... Czyliż ja mogę wybierać?!... Rozdzierasz mi pan serce... Wo-