Strona:PL Zofia Rogoszówna - Dzieci pana majstra.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z braćmi gorszy jest ambaras...
Czem zastąpić zdarte szmatki?
A wtem Środa: — Mam coś dla was!
z liści wam porobię łatki!

— Ach ty mądra! ty poczciwa!
Już przy malcach Środa siada,
liść za liściem rączką zrywa,
dziwne łaty z nich układa.

Gdy podniosły się grubaski,
śmiech każdego porwał pusty.
— Mój liść wklęsły! A mój płaski!
— Mój z łopuchu! — Mój z kapusty!

Lecz czy Środy dobre chęci
zechce uznać srogi tata?
Czy rad będzie z tych pieczęci
zieloniutkich jak sałata?

— Do dom niema wracać poco,
bo tam zaraz bomba pęknie;
trzeba skryć się gdzie przed nocą —
Poniedziałek dzieciom rzeknie.