Strona:PL Zieliński Gustaw - Manuela. Opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy tak się biedzę z myślami, co tu dalej robić, nagle wśród ciemności błysnęło nam światełko. Otucha w cały oddział wstąpiła: światło było przed nami i nieruchome, a więc wychodzące albo z wenty, albo z jakiego innego budynku. Postępujemy więc dalej ścieżką naprzód, ale do światła, nie zbliżamy się prostą drogą; widzimy tylko, jak się od nas to oddala, to znowu przybliża; raz nawet byliśmy, już tak blizko, że się nam zdawało, iż najdalej za dziesięć minut będziemy u celu, tymczasem znów zaczęliśmy się oddalać, a nawet była chwila, żeśmy je stracili z oczu. Z kierunku jednak drogi poznałem, że musi ona prowadzić ku temu światłu, tylko kręto, dalekim obchodem, jak to zwykle w górach bywa.
Po całogodzinnym takim marszu, od chwili ukazania się światła, stanęliśmy wreszcie przed bramą i jakimiś murami.
Był to kastel, który prawdopodobnie należał do owych forteczek maurytańskich, które niegdyś osłaniały dolinę Chenilu i broniły przystępu do stolicy i pałaców kalifów grenadzkich.
Przebywszy most, przerzucony śmiałym lukiem przez przepaść, podeszliśmy aż pod ciężkie podwójne wrota, z grubych dębowych bali złożone i gęsto gwoździami nabite, prawie niepostrzeżenie, gdyż o takiej porze nikt się nie mógł nas w tem miejscu spodziewać. Pragnąc jednak, żeby się te wrota przed nami otwarły, kilku żołnierzy zaczęło w nie walić gwałtownie kolbami; hałas był tak mocny, że się echem o najbliższe odbijał skały. Jakoż niedługo pokazało się światło w mułem zakratowanem okienku, umieszczonem tuż obok bramy, i, jak się zdawało, majordomo tego zamku, przyciskając twarz do kraty i przyświecając sobie latarką, by dojrzeć, kto