Strona:PL Zieliński Gustaw - Manuela. Opowiadanie starego weterana z kampanii napoleońskiej w Hiszpanii.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nacisk też był położony, aby jeszcze tegoż samego dnia wenta była przez nas zajęta.
Trzeba było żołnierzowi, strudzonemu całodziennym marszem, dać cokolwiek wypoczynku i posilić się trochę. Niedługo jednakże. Ponieważ już się dobrze ściemniać zaczęło, a nie miałem przewodnika, któryby nas poprowadził, i nie mogąc się w ciemności posługiwać moim planem, przypatrzywszy się dobrze kierunkowi drożyny, zebrałem oddział i puściłem się z nim pieszo w góry; konia mego pozostawiłem majorowi, gdyż mógł mi być tylko zawadą, a nie pomocą na wązkich ścieżkach górskich. Droga od samego początku była trudna, i ciężka, bo stromo na góry się podnosząca. Na domiar złego, po mniej więcej półgodzinnym, nader powolnym marszu, opuściły się chmury w górach i zaczął padać drobny, przenikliwy, jesienny deszczyk, a tak zrobiło się ciemno, że z największą tylko trudnością można było ślad ścieżki rozpoznawać. Tu już zostaliśmy zupełnie na łasce Opatrzrności.
Oddział postępował gęsiego, to jest jeden za drugim, powoli i z największą ostrożnością. Ścieżka w niektórych miejscach była tak wązka, że żołnierze musieli się bokiem opierać o ścianę skalistą, ażeby się nie stoczyć do przepaści, czerniącej się po drugiej stronie drożyny. Tak posuwając się, szliśmy już pewnie więcej, niż dwie godziny, a tymczasem wenty ani śladu. Domyśliłem się, żeśmy musieli drogę w górach zmylić. Cofać się było niepodobieństwem, bo obślizłemi od deszczu ścieżkami bezpieczniej było piąć się pod górę, aniżeli na dół zstępować: mógłbym z połowę mojego oddziału w przepaściach utracić. Postanowiłem więc, natrafiwszy wśród gór na cokolwiek obszerniejszą płaszczyznę, tam się z, oddziałem zatrzymać i zabiwakować.