Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem pękły srebrnych mgieł powiewne skręty,
Zabrzmiał wrzask dziki, buchnął blask czerwony —
Ha! to Tatarzy — najezdnik zacięty
Podpalił klasztor — trwogę biją dzwony —
Już dzika tłuszcza ciągnie w żądzy wściekłej
Czyste dziewice... Tu mgliste opony
Spadły — i cisza, tylko w głuche tony
Szemrze Dunajec... Znowu mgły uciekły
W obydwie strony... Biedny chłopek bosy
Rzuca na rolę ziarno — i wnet kłosy
Wstają i trzęsą złotemi głowami —
A tam, wysoko, gdzieś pod niebiosami,
Gdzie dotąd ludzka nie postała noga,
Biała się mniszka tuli do opoki...

Wiatr powiał świeży — i ciszy głębokiej
Zamącił spokój... Mgły pierzchły... Z za roga
Nagiego cypla wyjrzała miesiąca
Olbrzymia tarcza — i kąpie się drżąca
W falach Dunajca. Na dalekim szczycie
Rozpłonął ognik czerwony w błękicie
Niebios — i słychać ligawkę pastuszą.
Słodkie uczucie zawładnęło duszą.

O nocy górska! tyś jest ofiarnicą!
Na szczytach opok, pod stropem lazurów
Składasz swe modły! krocie gwiazd ci świecą —