Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siedział w swéj izdebce, która była czysta, widna, pokaźna i miała nawet firanki muślinowe, zasłaniające okienka wychodzące na bramę. Przebiegli dziedziniec i zaczęli wdrapywać się na wschody. W ciszy słychać było ich kroki i podciąganie nosem Radolta, który widocznie nie miał chustki. Tu, w téj klatce wschodowéj, Tadeusz uczuł się bezpiecznym, wiedział, iż nikt nie zobaczy Radolta, I równocześnie z ustąpieniem téj obawy obudziło się w nim coś nakształt litości. Miał ochotę pożyczyć literatowi swéj chustki, lecz prędko myśl ta ustąpiła innej: jak téż matka przywita tego nieproszonego gościa, co jéj powiedzieć, jak wytłómaczyć?
Niezdecydowany, otworzył kluczem drzwi przedpokoju.
— Wejdź — wyrzekł do Radolta, który stał u progu — zaczekaj chwileczkę, uprzedzę moją matkę!...
Wszedł do pokoju. Radolt pozostał w sionce.
Wielohradzka siedziała przy oknie, wszywając w pasek aksamitną spódnicę. Tecia klęczała przy niéj i kończyła obszywać jedwabnym sznurem brzeg spódnicy. Ametystowa barwa aksamitu płonęła cała w blasku zachodzącego słońca.
Wielohradzki zbliżył się do matki.
— Mamusiu! — wyrzekł przyciszonym głosem — pan Radolt przyszedł ze mną.. niech mamusia poprosi go na herbatę...
Białe czoło Wielohradzkiéj przecięła rasowa