Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj... Tadeusz... kto to mówił?...
Tadeusz nie podnosił głowy. Wydobył z szuflady biurka gumową poduszkę, na któréj drzemał podczas inspekcyi, i zabierał się do nadęcia w nią powietrza.
Posłyszawszy pytanie Malewicza, zmieszał się jeszcze bardziéj.
— Kto?... nie wiem!... nie pamiętam!...
— Słuchaj! — zasyczał Malewicz, a oczy jego jak dwa ostrza szpad przeszywały powietrze — jeżeli mi nie powiesz, pomyślę, że to ty, i..,
— Och! — zaprzeczył Tadeusz ja? cóż znowu! Przeciwnie ja cię broniłem... Przypominałem im nawet, że w klasach pisałeś dobre wypracowania stylowe...
— W klasach?... przypominałeś?... — zawołał Malewicz — więc to ktoś z moich szkolnych kolegów... Tiens! tiens!... spotkałem się przed chwilą z tym szubrawcem Radoltem... Tak! to nikt inny, tylko on!... Już dwa razy czytałem w Gońcu ironiczną wzmianką o mnie i o mojéj czarnéj seryi karcianéj. To on!.. nikt inny!.. to on!...
— Cóż znowu! — protestował Tadeusz — mylisz się, nie on!
— Nie broń go!. a to va-nus-pieds!. ja go nauczę respektu i tę odrażającą gębę zamknę... Ach!.. l’horreur!