Przejdź do zawartości

Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niektóre wystawy sklepowe zamykały się, inne żółciły się oświetleniem leniwém i niepewném.
Na Wałach pełno było przechodniów.
Tadeusz wszedł do piwiarni i, przeszedłszy salę, pustą i słabo oświetloną, do „ogrodu” zmierzał.
Znalazłszy się na środku, obejrzał się dokoła.
Pomimo wczesnéj stosunkowo godziny, stoliki były już pozajmowane przez grupy mężczyzn, wśród których gdzieniegdzie migotał kwiat na kapeluszu kobiety.
Lampy gazowe, białemi kulami przyćmione, paliły się, roztaczając światło.
Na stoliki, pełne kufli i miseczek z „kwarglami”, kelnerzy wnosili i ustawiali świece, osłonięte szklanemi tulipanami.
Świece te, słabo płonące, nadawały jakiś tragiczny wygląd całemu ogródkowi.
Kilka chorych i smutnych drzew sterczało pośrodku. Rozpaczliwy smutek i łatana moralna nędza wyły po kątach, rozrzucając dokoła narkotyki piwa, tytuniu i fałszowanych likierów.
Ludzie, idąc do téj knajpy, mówili zwykle: „chodźmy do Waregskiego na raki, będziemy się bawić.”...
Lecz, usiadłszy przy stolikach, nie bawili się wcale. Pili tylko dużo i szkodliwych rzeczy.
— Pst!... pst!... — rozległo się z kąta werendy.
Tadeusz drgnął i szybko w tę stronę kierować się zaczął.