Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nionego mężczyzny, który nie chce i nie lubi, aby znajdowano go głupim i śmiesznym. Całą tę złość skoncentrował w uczuciu nienawiści do Teci, i pewnego wieczoru, pozostawszy sam z matką, po chwilowem wahaniu wycedził przez zaciśnięte zęby:
— Mama powinna sobie poszukać innéj pomocnicy... Należałoby, aby Tecia przestała tutaj przychodzić!...
Wielohradzka spojrzała na syna zdziwiona.
— Co téż ty mówisz, Tadziu? — wyrzekła, wzruszając ramionami — toć Tecia to dla mnie skarb nieoceniony... Cóżbym ja bez niéj robiła?
Tadeusz uśmiechnął się ironicznie.
— Naturalnie... wyżyć-by mama nie mogła bez swojéj Teciulki. Co to za wstrętna hypokrytka!
Wielohradzkiéj serce ścisnęło się żalem na widok nikczemności syna.
— O Tadziu! — wyrzekła z goryczą — dlaczego nazywasz Tecię hypokrytką? Wiesz, iż niema uczciwszéj i prawszéj nad nią dziewczyny...
Lecz Tadeusz szydził ciągle, bujając się na krześle.
— Och!... uczciwość Teci!... — śmiał się ironicznie — uczciwość jéj byłaby mnie daleko zawiodła, gdybym się był w porę nie opamiętał...
— Co też ty wygadujesz!...
— Ta ta ta... ja wiem, co mówię, i radzę mamie nie ufać zbytnio téj panience. Sprytniejsza ona, niż