Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wielohradzka nie jadła nic, piła tylko czystą herbatę i gryzła bułkę.
— Mamcia nie je? — zapytał wreszcie Tadeusz, biorąc ostatnie dzwonko.
— Nie!... — odparła Wielohradzka — nie! nie mam apetytu... Gdy zjesz, chciałabym z tobą pomówić.
— Niech mama mówi... mnie to jeść nie przeszkodzi.
— Będziesz się znów ciskał, irytował...
Tadeusz widelec położył.
— A!... więc to znów o Tecię chodzi?
Wielohradzka brwi ściągnęła; twarz jéj przybrała wyraz pewnéj stanowczości.
— Tak!... o Tecię. Czujesz doskonale, że zawiniłeś, skoro natychmiast zrozumiałeś, o czem mówić będę.
Tadeusz zaczął znów jeść rybę, odgarniając delikatnie pieprz i cebulę na brzeg talerza.
— Nie zawiniłem!... — wyrzekł powoli, cedząc słowa. — Lubię towarzystwo Teci, i ona ma do mnie sympatyę... nie widzę w tém żadnéj zbrodni.
— A jednak to jest zbrodnia. Ta dziewczyna, zapominając o nierówności socyalnéj, jaka was oboje rozdziela, gotowa się tobą zająć. Cóż wtedy?...
— Hm!... — chrząknął Tadeusz — nie rozumiem, o jakiéj nierówności socyalnéj mamcia mówi. Tecia jest szwaczką.. — et bien après? A mama?
Na twarz Wielohradzkiéj wystąpił rumieniec.