— Czego? aktów adwokackich?
— Nie... egzemplarzy teatralnych...
Tadeusz ruszył ramionami.
— Jakże mamcia chce, ażebym ja kopiował egzemplarze teatralne!.. Przecież te kopie pójdą do cenzury, do namiestnictwa. Wojsa i Pozbitowski będą je czytali. Poznają moje pismo... Bóg wie co!...
Wielohradzka pokiwała głową.
— Prawda!... zapomniałam...
Tadeusz otworzył drzwi i wszedł do swojego pokoju. Prosto posunął się w stronę łóżka i rzucił się na posłanie. W ruchu tym była cała massa leniwiejących w bezustannem rozdrażnieniu nerwów, zgnębienie moralne, prowadzące do anemii fizycznéj.
Leżał tak długo, odwrócony ku ścianie.
Ściemniało się powoli.
Tadeusz drzemał i z półsnu tego obudził go głos matki.
— Tadziu!.. na herbatę!...
Głos matki brzmiał ostrzéj niż zwykle.
Wielohradzki zwlókł się z łóżka i rozczochrany, z oczyma zapuchłemi i nosem świecącym, wszedł do pokoju matki.
— Jestem!... — wymówił, ziewając — a!... cóż tu tak brzydko pachnie?...
— Ryba po żydowsku. Będziesz jadł?...
— Naturalnie!
Zasiadł do stołu i jeść zaczął. Unikał wspomnienia o bytności Lilientalowéj i córeczek Zimermana.
Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/24
Wygląd
Ta strona została skorygowana.