Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie i uczynić je nieistniejącém. Lecz obecność Teci onieśmieliła go. Czuł, iż dziewczyna dominuje nad nim w téj chwili i ma w sobie stokroć więcéj równowagi fizycznéj i moralnéj niż on. Próbował więc przełknąć łyżkę zupy, lecz gardło ścisnęło mu się na głym żalem. Coś rwało się w nim na strzępy i paraliżowało nawet zwyczajne odruchy.
Tecia nie odeszła od stołu i stała teraz blizko Tadeusza, o kilka zaledwie kroków, otulona tak szczelnie wełną chustki, iż całe jéj ciało, biedne i strawione anemią, rysowało się dokładnie w téj cienkiéj i śnieżnéj powłoce.
Kilkakrotnie przymknęła i otworzyła powieki, przełknęła ślinę i nagle nizkim, sztucznym głosem spytała, przerywając co chwila rozpoczęte zdanie:
— Proszę pana... co téż... co téż z nami będzie?
Tadeusz podniósł głowę i pomimowoli spojrzał w twarz dziewczyny.
Twarz ta była sino-blada.
Ciemne podkówki podkrążały oczy. Usta zdawały się być zapadłe i obramowane błękitnawą linią.
Wzrok Tadeusza był błędny i głupi.
Z wąsów ociekał mu krupnik, oczy miał bielmem zmysłowem wciąż zasnute.
Tecia patrzyła nań surowo, ostro, z pod brwi ściągniętych.
— Bo, proszę pana... — zaczęła znowu — ja nareszcie chciałabym, aby te kłamstwa i udawania raz