Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a męczącą sytuacyę, w jakiéj od tak dawna znajdowała się prawie bezwlasnowolnie.
Gdy Tadeusz powrócił z biura, nie zastał w domu Wielohradzkiéj. Wyszła jeszcze w południe i poleciła Teci podać obiad, skoro Tadeusz nadejdzie. Od progu Tadeusz nerwami przeczuł usposobienie Teci i postanowił unikać nietylko rozmowy, ale nawet wzroku dziewczyny. Od rana bowiem żył w jakiejś fatalnéj atmosferze nadczułości, a dłoń Maleniowéj, ciepłą i wonną, czuł bezustannie na swéj twarzy. Zazdrośnie i łakomie chciał jaknajdłużéj przechować to wrażenie i w biurze zasłaniał ciągle twarz i oczy, nie chcąc nawet zbyt brutalną smugą światła spłoszyć zmysłowego zjawiska. Palce giętkie i długie Muszki dokładnie rysowały się na jego policzku. Dłoń atlasowa usta cisnęła. Za ręką tą szło wspomnienie ramienia, owych nagich ramion Salammbô, wysuwających się z fałd tiuniki czarnéj, tkanéj purpurowem kwieciem. Ramię to wywoływało cały poemat ciała i było gońcem jego rozkosznéj piękności.
Z zaciśniętemi usty, przybierając minę roztargnionego i zajętego ważnemi sprawami, zasiadł Tadeusz do stołu i zanurzył łyżkę w talerzu krupniku, który przed nim postawiła Tecia. Z całéj postaci dziewczyny, owiniętéj w biel chustki włóczkowéj, dojrzał tylko rękę spracowaną i czerwoną, znaczącą się wyraźnie na brzegu talerza. Miał ochotę przesunąć serwetkę po krążku porcelany, aby zmazać to dotknię-