Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeszcze jakimś niewidzialnym łańcuchem, lecz już cały tors i ramiona są wolne i zrywają się do lotu.
Szybko zajęła się herbatą i uśmiechem powitała nieśmiały ukłon pana Janczewskiego. Twarz mechanika rozjaśniła się nagle i głos jego pytający „na wyrywki” Felka „dziewięć razy siedem” zabrzmiał tryumfalnie. Tecia w téj chwili powróciła do dawnéj swéj roli „słonecznego promienia”, rozjaśniającego życie kochających ją istot.
Było jéj tak, jakby wyswobodziła się z piwnicy i wydostała w ciepłe i jasne przestworze. I tylko boleśnie raniło ją wspomnienie śpiącéj Wielohradzkiéj, która runęła na posłanie wyczerpana, z oczyma łez pełnemi. Uraza jéj i niechęć do Tadeusza wzrastała w niéj z niepojętą szybkością.
Usiadła przy stole, naprzeciw pana Janczewskiego i, pijąc herbatę spokojnie, przypatrywała się twarzy narzeczonego. Znalazła, że miał śliczne oczy i zęby, i śmiech jego, nieśmiały a szczery, kilkakrotnie pobudził ją do śmiechu. Gdy wyciągnął rękę, sięgając do koszyka z bułkami, ręka ta nagle zaczerwieniła się brutalną plamą w świetle lampy. Lecz po raz pierwszy czerwoność i szorstkość skóry nie raziły oczu Teci. Dziewczyna w téj chwili myślała, iż pan Janczewski przyrzekł zająć się wychowaniem Felka. Chłopiec siedział przysunięty do swego przyszłego szwagra, którego nad życie pokochał. I przez umysł Teci przebiegła myśl, iż zbro-