Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szyła kroku. Nie uśmiechała się do czekającego na nią Tadeusza, nie zdawała się być zaniepokojoną. Tylko oczy jéj nagle pociemniały i zwiększyły się głęboko tajoną namiętnością. Usta leciuchno zakrzywiły się, jakby ściągnięte nerwowo ku szczękom.
Trzymała ręce w kieszonkach żakieta, kryjąc w prawéj koniec rzemienia, na którym pies był uczepiony.
Gdy zrównała się z Wielohradzkim, który, zamiast iść ku niéj, stał ciągle na brzegu drogi, niepewny, zmieszany, prawie bez tchu i woli, powolnym ruchem wyjęła lewą rękę z kieszeni żakieta.
Ręka ta była obnażona, widocznie obnażona umyślnie, z intencyą obmyślaną po szczególe.
Wdzięcznym, giętkim ruchem podniosła Muszka ramię i dłoń swą ciepłą, woniejącą wtartą esencyą angielskich perfum, przytknęła do warg Wielohradzkiego.
Była to pieszczota napozór czysta i elegancka flirt prawie dziewiczy i subtelny. Lecz dłoń Muszki miała w sobie cały poemat zmysłów.
Zanim Wielohradzki zdołał dojść do równowagi i przytomności, Maleniowa już oderwała dłoń od jogo twarzy i ukryła starannie swą rękę w kieszonkę żakieta.
Bez jednego słowa, bez uśmiechu, niemal bez spojrzenia odeszła, ciągnąc za sobą psa, wyniosła i prosta.