Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

suwają tłumy i, trzymając się za ręce, tworzą łańcuch, formujący puste miejsce u stóp estrady.
— Krakowiak! krakowiak!... — wołają wszyscy.
Na galeryach kobiety powstają, przechylają się przez balustradę. Inne wołają: „siadać!” i wchodzą na ławki. Ogólny ruch, hałas się wzmaga. Ten krakowiak, tańczony przez arystokracyę, to great attraction całego balu.
Tymczasem drzwi, prowadzące do sekretaryatu a dotychczas zamknięte, roztwierają się na rozcież i słychać przez chwilę brzęczenie podkówek.
Wszystkie głowy zwracają się w tę stronę. Chwilę panuje zupełna cisza, w któréj donośnie rozbrzmiewają dźwięki orkiestry, i ten brzęk niewidzialnych podkówek, fantastyczny i irrytujący.
I nagle, jak bukiet wspaniałych fajerwerków, wytryska ze drzwi massa takich oślepiających barw i złotych iskier, że patrzący doznają chwilowego olśnienia. Lecz już wąż tańczących biegnie przed estradę z hukiem, szumem i krzykiem. Spódnice kobiet, okolone purpurowemi wężami wstążek, wiewają szeroko. Wieńce na głowach szeleszczą, wstążki migocą w powietrzu. Mężczyźni błyszczą cali od haftów i blaszek, pawie pióra mienią się tęczowemi barwami w jasności elektrycznéj kaskady.
W pierwszą parę pędzi Charłupko, w białéj sukmanie, czerwonéj kierezyi, rosły, wielki, barczysty, z fantazyą udający nieźle chłopskie zacięcie.