Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryałów, z których był zrobiony, doskonale nadawał się do jego lalkowatéj urody wypieszczonego paniczyka. Gdy zapiął pas, zarzucił kierezyę, błyszczącą, jak słońce, od haftów, złotych i srebrnych blaszek, a na lekko pokręcone włosy włożył czerwoną czapkę z pawiem piórkiem i pękiem różnokolorowych wstążek, ładny był jak malowanie, i czuł to sam wybornie, przybierając plastyczne pozy i biorąc się z delikatną rubasznością pod boki.
Spojrzał na zegar.
Było zaledwie wpół do dziesiątéj. Miał jeszcze przed sobą godzinę czasu, i teraz, gdy już był ubrany, nie wiedział, co z tą godziną zrobić.
Usiadł na krześle i nadstawiał ucha, chcąc posłyszeć teraz głos matki albo Teci.
Lecz cisza była zupełna. Nawet Tecia musiała już pójść do domu, gdyż nie słychać było łoskotu maszyny, ani szczęku jéj nożyczek.
Znudzony, spojrzał dokoła i na półkach ujrzał grubą w żółtéj oprawie książkę.
Machinalnie sięgnął, otworzył i zaczął czytać po francusku:

Nagle zabłysnął cały pałac od niezliczonych świateł, drzwi środkowe otworzyły się i jakaś kobieta, córka Hamilkara, okryta czarnemi szaty, ukazała się na progu.

Salammbô!
Przypomniał sobie swój powrót z Concarneau, tę książkę czytaną w wagonie wśród gorączki rozsta-