Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wyszła.. wróci późnym wieczorem — odparła Tecia.
— Ja... poczekam! — uśmiechnęła się uprzejmie Pake Liliental — stara już jestem, to ciężko tak chodzić po piętrach nadaremnie... Państwo pozwolą?
Usiadła na brzegu krzesła i spódnica jéj rozpostarła się, jak balon, zakrywając jéj stopy, odziane w prunelowe sznurowane trzewiki.
— Pan dobrodziéj tak sobie odpoczywa? — spytała, zwracając się do Tadeusza.
— Aha!... — odmruknął Tadeusz.
— Pan dobrodziéj się téż pewnie spracował... ale co to młody, to się wy wczasuje przez ćwierć godziny. Nam, starym, to więcéj czasu potrzeba.
Nastała długa chwila milczenia.
Pani Pake, osoba niezmiernie towarzyska, podsyciła znów rozmowę.
— Byli my wczoraj w teatrze, ja i mój starszy subjekt — zaczęła — mam interesa z paniami aktorki, to one mi dają loży, a czasem zwykłe siedzenie numerowane. Wczoraj grali takie smutne sztukie, bardzo smutne sztukie... Taki król, co to dzieciom rozdał całe swoje pieniądze, a potem zbankrutował i tak sobie po lesie chodził i włosy wydzierał.. Pan dobrodziéj zna te sztukie?
— Znam.
— To bardzo śliczne sztukie. Ja zawsze proszę, aby te panie z teatru mi dawały platz, wtedy, gdy