Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będę!... — odszepnęła dziewczyna.
— Dobrze! a teraz... niech Tecia idzie drzwi otworzyć...
Dziewczyna, już rozjaśniona, wpadła do przedpokoju i, otworzywszy drzwi, cofnęła się widocznie zmieszana.
— Kłaniam pięknie!... — dał się słyszeć głos kobiecy, wymawiający dziwnie szeroko samogłoski.
Tecia weszła do pokoju, a za nią ukazała się wysoka stara żydówka, o podłużnéj czerwonéj twarzy, obramowanéj orzechowemi wstążkami atłasowéj peruki, z pod któréj bieliło się wysokie, dość gładkie czoło i czerniały małe oczki, wsunięte w głąb pod fałdami skóry, na którój czerwone plamy znaczyły miejsce nieobecnych brwi.
Odziana w czarny watowany kaftanik i zbyt długą bronzową spódnice, trzymając w ręku duży parasol, weszła, mrużąc oczy i powtarzając raz jeszcze:
— Pięknie się kłaniam!...
Tadeusz mimowoli wyprostował się na krześle. Przed panią Pake Liliental, najgłówniejszą wierzycielką jego matki, miał pewien mimowolny respekt, połączony z nerwową odrazą.
Wsunął nogi pod krzesło i zakłopotany zaczął znów bębnić po stole.
— Pani Wielohradzka nie jest w domu? — spytała pani Pake.