Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jednak nie myślała wiele, tylko czuła, iż wzięcie udziału w ogólnéj rozmowie zatraci w niéj czar wyodrębnienia. I zdawała się szydzić, być z nimi, lecz nie ich, uciekać duchem w chwili znudzenia, powracać i krążyć dokoła, jak ptak widmem nocnem spłoszony. Ci wszyscy „koniarze” i jéj rówieśnice nie zdawali sobie dokładnie sprawy z tego, co czuli w jéj obecności, lecz, gdy odeszła, gdy była od nich daleko, powracali ciągle myślą do jéj postaci, do wyrazu jéj ust rozchylonych, płowych barw jéj sukien i jéj milczenia, ciągnącego ku sobie, jak tafla stojącéj wody.
Tymczasem w karecie, wiozącéj Maleniową w stronę mieszkania Dezyderego, który młodą parę na „karnawał” pomieścił u siebie, młoda kobieta, otulona w puch futra, siedziała napozór spokojna i zmęczona.
Lecz szczęki jéj zaciskały się nerwowo tak silnie, że usta wyginały się w podkowę fatalnego grymasu. Był to jedyny objaw, iż nerwy w niéj nie zmartwiały zupełnie, i kobiecość, zbudzona małżeństwem, nurtowała teraz bogactwo sił jéj młodości.
Powóz się zatrzymał i w świetle latarni stojący przy drzwiczkach lokaj oglądał już martwą maskę swéj pani, zwykłą maskę egzotycznéj lalki otulonéj w delikatną miękkość jedwabnego, podbitego pluszem kapturka.

· · · · · · · · · · · · · · · ·