Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

soką kurtuazyą. Nie miał siły odmówić. Postanowił jednak napisać do Orzeckiéj i zastawić się brakiem czasu, albo chorobą matki.
Czar jednak wielkoświatowy już wniknął w jego żyły i zaczął wypełniać jego istotę. Z loży do loży płynęły teraz te nieuchwytne prądy, łaskocące wykwintem codziennéj beztroski. Cały rok Wielohradzki odwykł od upijania się elegancyą i szykiem i wystawą zbytku. Uczuł, iż w głowie mącą mu się myśli, serce bije słabo pod balową kamizelką. Obok siebie miał znów Muszkę — i ta myśl, że to nie panna Dobrojowska, lecz pani Maleniowa znajduje się o kilka kroków, zaczynała mu być obojętna. Była to... Muszka i to mu wystarczało.
Pozbitowski otworzył drzwi loży i, śmiejąc się, zaczął zdejmować domino. Zaintrygował Melunia Orlickiego, który na korytarzu flirtował z krakowianką w wykrzywionych bucikach. Opowiedział mu wiele taktów z jego przeszłości i teraźniejszości (sekretów Poliszynella), które wprawiły starego kasynowca w głębokie rozmarzenie. Obecnie siedzi w głębi loży na ławeczce i, pukając palcem w czoło, powtarza:
— Kto to być może? — dumny i rad, że on jeden z całéj bandy był wreszcie intrygowany przez jakąś przyzwoicie odzianą maskę.
— A teraz, ty — mówi Pozbitowski do Wielohradzkiego — uciekaj i nie pokazuj się w sali. Melunio przyczepi się do ciebie i nie da ci spokoju!...