Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szę, niech mameczka go dłużéj nie zatrzymuje u nas. Ludzie nareszcie się domyślą i... jeszcze gotowi pomyśleć... że... byliśmy z Radoltem w zmowie.
Wielohradzka powstała przerażona:
— Co też ty mówisz, Tadziu!.. co też ty mówisz?!..
— Och!.. — odparł niedbale Tadeusz. — Mameczka nie zna ludzi i nie wie, do czego oni są zdolni: pojmuje mamcia, jak taka rzecz może mi zaszkodzić i zepsuć karyerę!..
Rzucił ten ostatni wyraz prawie tryumfująco, wiedząc, iż matka nie zdoła się oprzeć podobnemu argumentowi.
I w gruncie rzeczy wierzył w to, co mówił. Owo zniknięcie Radolta dziwiło wszystkich. Lwów wrzał od plotek i przypuszczeń. Jedni sądzili, iż Radolt utopił się ze wstydu, inni przypuszczali, iż go zaaresztowano. Cała spleśniała bezsenność małego miasteczka objawiła się teraz w błyszczącéj zuchwałości.
I tylko Malewicz tryumfował teraz w apoteozie swego zwycięstwa, pokazując się wszędzie, na spacerach, w teatrze. Mieszczaństwo śledziło z zaciekawieniem wyraz jego twarzy. Pokazywano go sobie, szepcąc „to ten.” I wielka jego uroda, szyk, nieposzlakowany krój odzieży, ładne maniery, a zwłaszcza imponująca pewność siebie, pociągały tłum, tak, jak pociągnęły Tadeusza. Gdy pewnego wieczora w dzienniku ukazała się znów nowelka jego pióra pod tytutem „Sonata księżyca“, przyjęto ją z sym-