Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedział, jak się rzecz miała, gdyż przed tobą właśnie ten pan ośmielił się oskarżać mnie o kradzież literacką...
Zbliżył się zupełnie do Tadeusza, wytworny, grzeczny, uprzejmy, błyskający bielą ślicznych zębów — pan w każdym calu — starający się podbić swym wdziękiem i zjednać sobie teraz jaknajwiększą ilość przyjaciół.
Chodziło mu bardzo o Tadeusza. Znał jego wadę plotkarską, wiedział, że Wielohradzki może być najlepszym kolporterem téj całéj sprawy. Zwłaszcza pomiędzy ludźmi, z którymi żył Radolt, Tadeusz mógł opowiedzieć historyę szantażu tak, jak ją chciał mieć opowiedzianą Malewicz, a hrabicz-autor pragnął zjednać sobie zarówno plebs jak i całą wyższą sferę towarzystwa lwowskiego. Powoli nabierał coraz więcéj autorskiéj pretensyi i chciał, aby rehabilitacya była głośna i szybka. Sprytem swym odgadł wewnętrzne usposobienie Tadeusza. Pochylił się ku niemu i ujął go delikatnie pod ramię.
— Chodź! — wyrzekł uprzejmie — opowiem ci tę całą scenę...
Wielohradzki, ociągając się, powstał. Nie chciał być nadto brutalnym. Czuł rękę Malewicza przyjacielsko obejmującą jego ramię. Ręka ta była niezmiernie giętka, ale silna jak stal.
Zaczęli obaj chodzić po brzegach dywanika, przecinającego szarą linię posadzkę pokoju.