Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Boże mój!... — płakał — jutro ta cała historya rozejdzie się po Lwowie... Jestem zgubiony.... Wszystkie pozory są przeciw mnie... A! a! jak oni to zręcznie urządzili.. jak oni mnie podeszli... o!.. jak ja cierpię!...
Tarzał głowę po krawędzi stołu smutnym ruchem rozpaczającego chłopa. Nareszcie oba łokcie położył na stole i lamentował głośno, zawodził, jakby nad nim, nie miastowy sufit, ale strzecha chałupy krzyk jego żałosny tłumiła.
— A tom dobrze wyszedł... wdałem się z panami, i oto co ze mnie zrobili!.. A dobrze mi tak!.. Po co między nich lazłem!.. Po co się dałem złapać na ich piękne słówka!.. Przyjaciel!.. interesował się mną!.. Och!.. co oni zamiast serc mają... pustkę?.. co oni zamiast serc mają?
I nagle porwał się z miejsca Tadeusz i zaczął szybko biegać po pokoju. Ogarnęło go szalone wzruszenie. Lecz nie pochodziło ono jedynie z żalu nad Radoltem, lecz i z téj budzącéj się w nim, a na pozór uśpionéj rozpaczy, jaką przeszedł sam niedawno z powodu zdrady Muszki. Jęk Radolta odbijał się w jego piersi zdwojonem echem. Zdawało mu się, że to on sam wyrzuca z głębi siebie te słowa.
— Po co pomiędzy nich lazłem? oto, co ze mną zrobili! dlaczego im zaufałem?
Ten drugi, blady, podobny do widma, skąpanego w mgle łez, to było tylko odłączenie się cząstki jego