Strona:PL Z rozmyślań Polaka.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A czyście we czterech też probowali?
Ten, który ze mną rozmawiał, spojrzał na mnie, jak na warjata.
— We czterech? A poco? Szkoda fatygi. Wiadomo — ciężka.

25. PRZYCZYNA.

Jegomościa, o którym mówię, zastałem, gdy wyrzynał scyzorykiem litery na ławce w parku publicznym,
— Co pan robi? — zapytałem.
— Uwieczniam się — odrzekł.
— Przecież to własność publiczna?
— Wiem.
— Pan ją niszczy.
— Naturalnie.
— Gdyby tak każdy z publiczności chciał wyciąć swoje inicjały na ławce, nie byłoby wkrótce na czem usiąść.
— Nie przeczę.
— Więc jaka jest przyczyna, że rozumiejąc to wszystko, puszcza pan scyzoryk w ruch?
— Przyczyna? Bardzo prosta. Oto widzi pan, policjant, który pilnuje tutaj porządku, poszedł na drugą stronę ogrodu i tak prędko stamtąd nie wróci.