∗
∗ ∗ |
Niebo aż płonie; dzień tak gorący.
Że ze skał spiekłych para się wije;
Orzeł, na skrzydłach w chmurze wiszący,
Jak punkt czerniejąc, zwolna się kryje.
Cisza, gdzie tylko zwrócisz oczyma,
W aule[1] tylko spokoju niéma;
I lud w popłochu zwraca swe kroki,
Gdzie strumień bije z twardej opoki.
Powoli tłum się w krąg jeden splata;
O czemże radzą męże Dżemata?
Czyli się w góry chcą puścić znowu,
Dla trzód sąsiednich śmiałéj grabieży?
A może chciwy krwi i połowu
Z mordem i ogniem wróg wieczny bieży?
O nie! bo tylko smutne spojrzenie
Rzucają wszyscy dzielni uzdzienie.[2]
W obcego aułu odziany szaty,
Siedząc na głazie pomiędzy niemi,
Siwy lezginiec, schylony laty
Przemawia do nich słowy rzewnemi;
A z oka, które ogniem mu błyska,
Dokoła tęskne spojrzenie ciska.
Wszyscy, współczując starca boleści,
Słuchali smutnéj jego powieści:
„Trzech dzielnych synów, trzy krasne córy,
Na stare lata to mój skarb cały!