Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ze snu przebudził go odgłos kroków.
— To moja sąsiadka musi wracać... — pomyślał. Zdaje mi się, że nie jest sama...
W sieni dawał się słyszeć dźwięczny głos Zirzy.
— Ani odrobiny nie widać — mówiła jasnowłosa studentka. — Julku, zapale o zapałkę.
Jarrelonge szepnął.
— Mężczyźni... pewno ci sami co wczoraj towarzyszyli małym... Zabawnem będzie posłuchać, jak będą szczebiotały... A! otwierają drzwi... wchodzą... zamykają się... Co oni tam będą robili?... Ściany cienkie... Starajmy się trochę posłuchać...
Uwolniony więzień wstał z krzesła i przyłożył ucho do ścianki, której cienkość była mu znana.
— Rozmawiają... — rzekł. — Słyszę.
— No — zapytała Zirza — jakże znajdujecie gniazdko naszej turkaweczki?
— Śliczne! — odpowiedział Paweł — urządzenie proste lecz pełne smaku.
Jarrelonge pomyślał:
— Ten co bajdurzy, to jest jegomość co mnie gonił po wyjściu z Chatelet. Poznaję jego głos.
— Moje dzieci, tu nie idzie o podziwianie — rzekł Juliusz — idzie o rozprawianie... Mówmy mało lecz dobrze...Jesteśmy tu swobodni od niedyskretnego ucha.
Wspólnik Leopolda z trudnością powstrzymał wybuch śmiechu i musiał poprzestać na ironicznym geście, który wyraźnie znaczył:
— Licz na to, mój poczciwcze!