Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słucham — odparł hrabia.
— Pan lubisz muzykę?
— Bardzo lubię.
— Słuchajmy, kiedy pan tego pragniesz — rzekł Bouchard. Przykro mi tylko, że Małgorzata wybrała jedną z tych nie nie znaczących pieśni ludowych, zamiast śpiewać wielkie arje z oper, które umie lepiej, niż jej nauczyciel śpiewu. Szczególniej arja z Lucji de la mére morte zawsze mi łzy wyciska.
— Ja zaś — odparł uśmiechając się Paweł — stokroć wolę tę ludową piosnkę. Ileż tu prawdy, prostoty, uczucia!
— To rzecz gustu... szepnął były sklepikarz zdziwiony. Pewnie pan hrabia lepszym jesteś znawcą, niż ja.
Dziewcze skończyło śpiewać... Pieśń ucichła zwolna, rozpływając się w westchnieniu.
— Chciałbym oklaskiem wyrazić moje uznanie, lecz nie śmiem — rzekł Paweł. — Dość już śmiałości z mej strony, iż pozwoliłem sobie słuchać pieśni, która płynęła z duszy śpiewającej.
— Małgorzato! — zawołał Mikołaj Bouchard.
— Ojcze! — odpowiedział głos ze środka pawilonu.
— Chodź tu moje dziecko! — Gruchałaś jak makolągwa, nie spodziewając się, iż masz słuchaczów.
Małgorzata stanęła w progu szałasu, a ujrzawszy ojca w towarzystwie obcych mężczyzn, oblała się gorącym rumieńcem. Niemniej podeszła ku przybyłym uprzejmie.
— Dziecię moje — przedstawiam ci p. hrabiego de Nancey, ktory nas zaszczyca swoją wizytą, — rzekł były sklepikarz, przybierając uroczystą minę. Panie hrabio... oto moja córka... panna Małgorzata... moje jedyne dziecię... mój skarb...
Spadkobierczyni Mikołaja Bouchard ukłoniła się jak pensjonarka. Paweł pochylił głowę z szacunkiem, mówiąc:
— Pozwoli mi pani złożyć sobie dzięki za przyjemność, jakiej doznałem, słuchając śpiewu jej.